Dojazd
Po 3 godzinach lotu dobrnęliśmy do Sao Paulo. Wzięliśmy swoje bagaże, i po raz kolejny oddaliśmy je na lot krajowy do Belo Horizonte. Tu mieliśmy kolejne 3 godziny oczekiwania. Spędziliśmy je w restauracji, z posiłkami płaconymi podług wagi. To była najdroższa cena za kilo – 66 reali. Nasz kolejny samolot wylądował w Belo Horizonte przed planowanym terminem. Lotnisko położone jest około 40 kilometrów od centrum miasta, ale szczęśliwie autobus rejsowy zawiózł nas na dworzec autobusowy czyli Rodoviarię w ekspresowym tempie. Tam mieliśmy znowu sporo szczęścia, bo na 10 minut przed odjazdem kupiliśmy bilety na lokalny bus o 20 (2 godziny) do Ouro Preto. Miasteczko – znane w całej Brazylii z procesji w Niedzieli Wielkanocnej – było celem naszej podróży.
Wszędzie panowało spore ożywienie. Młodzi ludzie gromadzili się na placykach, uliczkach, podczas gdy nasz taksówkarz objeżdżał niemal całe miasto, raz w dół, raz do góry, szukając właściwej trasy objazdu. Główne uliczki miasta były w tym dniu pozamykane. Nasz hotel Posada del Pilar był piętrowym budyneczkiem, zbudowanym – jak większość domków w centrum tego miasta – może dwieście a może i trzysta lat temu.

Niedziela Wielkanocna
Nad miastem unosiła się mgiełka. O szóstej rano nikt już nie pracował przy kolorowych kobiercach na trasie procesji, uprzątnięto też z chodników wszystko to co zostawili imprezowicze – butelki, puszki. Półtorakilometrowa trasa ciągnęła się od Kościoła św. Franciszka z Asyżu aż do Kościoła Matki Boskiej Różańcowej; brukowana ulica wyłożona była na kolorowo wzorami z trocin.

Około ósmej rano po mszy, która rozpoczęła się dużo, dużo wcześniej w pięknym kościółku Sáo Francisco de Assis ruszyła długa – przynajmniej na kilometr – procesja. Przy bijących dzwonach zaczęło się powolne wypełzanie długiego węża osób prezentujących postacie ze Starego i Nowego Testamentu. Czołową grupą procesji stanowiło dwanaście młodych anielskich dziewczyn w fioletowych szatach. Każda z nich trzymała tabliczkę z imieniem apostoła. Gdziekolwiek sięgnąć widać było morze większych i mniejszych aniołków Małe dziewczynki z anielskimi skrzydełkami – prowadzone przez swoje mamy – stanowiły chyba największą grupę.
Zakończenie procesji miało miejsce przy ołtarzu wystawionym przed kościołem Matki Boskiej Różańcowej Czarnych czyli Nossa Senhora do Rosário Dos Prétos. Z okien barokowej fasady świątyni spłynęły na zebranych płatki śniegu rozrzuconych przez stojące w oknach anioły.

Hotel, w którym mieszkaliśmy, wyglądał ładnie tylko z zewnątrz. W pokoju było ciasno, cena spora, choć chylę czoła, iż w tym dniu wszystkie ceny mogły poszybować. Za prawie tą samą kwotę mogliśmy przenocować następnego dnia w pięciogwiazdkowym hotelu położonym naprzeciwko kościoła MB Różancowej. Nie mieliśmy też zbyt daleko do przejścia, z walizką, choć było nam mocno pod górę i po brukowanych ulicach.
Dla odmiany postanowiliśmy zmienić środek transportu i wybraliśmy się na godzinną przejażdżkę pociągiem do innego miasteczka górniczego Mariany. Tyle trwała jazda na odcinku 18 kilometrów. Za każdy kilometr płaciło się przynajmniej jednego dolara. Taka była cena w specjalnym wagonie dającym okazję na panoramiczny ogląd okolicy. Dobrze przynajmniej , iż za studenta płaciło się tylko połowę. Powrót już tak dużo nie kosztował. Ale mielibyśmy tylko pół godziny na pobyt w miasteczku. Postanowiliśmy dać sobie więcej czasu i powrócić już autobusem. Prędkość pociągu była umiarkowana, widoki typowe dla Minas Gerais, czasem jakieś tunele czy wąskie parowy, przez które przeciskał się cały skład pociągu.
Stara część miasta Mariana jest znacznie mniejsza niż w Ouro Preto, ale za to szybko udało się odnaleźć miejsce na lunch. W restauracji Lua Cheia, przy Rua Dom Vicoso sprzedawano na kilo, i ceny w porównaniu do lotniska w Sao Paulo były niemal dwukrotnie mniejsze, nieco ponad 30 reali za kilogram. Na zewnątrz było duszno, aż w końcu runął rzęsisty deszcz. O zwiedzaniu nie było co myśleć, szczególnie iż większość kościołów zamykano około 16.
Co ciekawe, to tutaj również na uliczkach w pobliżu katedry ułożono barwny kobierzec, który czekał na uroczystości tego popołudnia. Wyraźnie chcieli się porą procesji odróżniać od Ouro Preto. Na placyku przed katedrą montowano ołtarz, my zaś w strugach deszczu przeplatanego promykami słońca przeczekaliśmy w barze smakując acai , aby wreszcie doczekać się autobusu, kosztującego prawie dwadzieścia razy mniej niż turystyczny pociąg.
Wieczorową porą Ouro Preto opustoszało. Imprezowicze odsypiali swoje lub wyjechali już z miasta, bo następnego dnia był zwykły dzień roboczy. Znalazła się jednak przy głównej ulicy mała restauracyjka z ciekawą propozycją – płacisz 28 reali i przynosimy Ci tyle kawałków pizzy o różnych smakach ile potrafisz zjeść.
Poniedziałek Wielkanocny
W poniedziałek prawie wszystkie kościoły były pozamykane. Po czterech dniach wolnych od pracy Brazylijczycy pootwierali za to swoje sklepiki. Póki nie byłem jeszcze znużony, a słońce jeszcze nie wstrzeliło się zbyt wysoko, aby zrazić mnie do chodzenia, wszedłem na wzgórze z Kościołem św. Franciszka de Paolo, w pobliżu dworca autobusowego. To jedna z z lepszych panoram na liczne wzgórza wewnątrz miasta jak i jego okolicy. Na prawie każdym z tych wzgórz postawiono mniejszy czy większy kościół. Ale tylko dwa obiekty były w tym dniu czynne: kopalnia złota Mina do Chico-Rei oraz Museu do Oratorio.
Z tych dwóch atrakcji wybrałem urocze Museu do Oratorio. Położone ono było obok zamkniętego w tym dniu na cztery spusty pięknego z zewnątrz kościoła Igreja de Nossa Senhora do Carmo. Ołtarzyki podróżne, ołtarze domowe, ołtarzyki kieszonkowe to jedne z wielu eksponatów, jakie wystawiono w tym niewielkim, ale przyciągającym moją uwagę muzeum. Pokazywało ono praktykowanie wiary w warunkach domowych; spotykało się m.in. ołtarzyki dwukondygnacyjne, jeden poziom przedstawiał sceny Narodzenia Chrystusa, a drugi święto Wielkiej Nocy poprzez wyobrażenia sceny Męki Pańskiej i Zmartwychwstania. Tak jak w wielu innych muzeach brazylijskich nie można było niestety robić zdjęć.
Pora było wyjeżdżać. Taksówka w Ouro Preto, w jakimkolwiek kierunku się jedzie i czy to ma być pięćset metrów czy kilka kilometrów kosztuje tyle samo, czyli 20-25 reali. Do dworca autobusowego mieliśmy niecałe pół kilometra, ale za to wjazd był bardzo ostry pod górę, pod kątem nachylenia co najmniej trzydziestu stopni.
Wróciliśmy do Belo Horizonte już po raz drugi. Mieliśmy tam wynająć samochód, przespać się i ruszyć wczesnym świtem do rezerwatu przyrody, w pobliżu miasta Caratinga, gdzie grasowały wielkie małpy, spotykane jedynie w kilku miejscach deszczowego lasu atlantyckiego. Dzieliło nas od nich niecałe sześć godzin jazdy
Odebranie samochodu w biurze w pobliżu lotniska zajęło nam sporo czasu. Mało kto tam mówił po angielsku, a że komunikacja w tej materii jest dość istotna, więc wszystko trwało bardzo, bardzo wolno i do tego ze słabym rozumieniem tekstu do nas wygłaszanego. Koniec końcem wyjechaliśmy samochodem bez radia i światła wewnątrz samochodu. Mieliśmy za to dach nad głową, i nadzieję, iż ściana deszczu jaka runęła w tym momencie na Belo Horizonte w następnym dniu już nam nie będzie grozić.